CZYTASZ? ZOSTAW KOMENTARZ ZE SWOJĄ OPINIĄ :)
Znowu wprowadziłam się do Neymara. Dopiero gdy weszłam do jego domu poczułam, jak bardzo brakowało mi tego miejsca. Davi na mój widok prawie zwariował. Gdy zobaczył na moich rękach Michaela trochę się przestraszył. Ney szybko wyjaśnił mu całą sytuację i teraz Davi cieszy się z obowiązku bycia starszym bratem. Mijały kolejne dni, a ja zaczynałam od nowa żyć. Każdego dnia gdy patrzyłam na Michaela zastanawiałam się, jak mogłam go na początku nie chcieć... Mój synek to śliczny blondynek o wyjątkowym uśmiechu, którym darzy mnie od porodu. Jestem z siebie dumna, że stawiłam czoła problemom i mam teraz swoje wymarzone życie.
- O czym tak myślisz skarbie? - spytał Neymar wchodząc do naszej sypialni.
- O nas - uśmiechnęłam się lekko. - Michael śpi już?
- Jak zabity - podszedł do mnie i mocno przytulił. - A czemu o nas?
- Przez swoją głupotę mogłam to wszystko stracić...
- Jaką głupotę? - podwinęłam rękaw bluzy w miejscu gdzie były blizny po cięciach. Ney zaniemówił.
- Byłam pewna, że cię nie odzyskam i że Michael to dziecko Bartry. Bałam się - łza spłynęła mi po policzku. Ney szybko starł ją kciukiem i delikatnie mnie pocałował.
- Ale jesteśmy teraz razem - powiedział cicho gdy przerwał pocałunek. - Chciałem już dawno to zrobić - powiedział zdenerwowany.
- Co? - spytałam zmartwiona. Ney wyciągnął z kieszeni spodni małe pudełeczko i mi je wręczył. Spojrzałam na niego trochę zmieszana, ale on tylko kiwnął głową żebym je otworzyła. Moim oczom ukazał się piękny pierścionek. Nie płakałam. Byłam za bardzo zdziwiona.
- Jestem tego pewien? - spytałam gdy stres pomału minął.
- Jak nigdy - uśmiechnął się. - Wyjdziesz za mnie?
- Myślę, że w tej sytuacji... Nie mam wyjścia - zaśmiałam się i rzuciłam szybko na szyję Neymara. Brazylijczyk pocałował mnie namiętnie.
- Będziemy na zawsze razem - szepnął mi do ucha.
- Mam nadzieję - do pokoju wszedł trochę zaspany Davi.
- Co się stało? - spytał.
- Luisa zostanie moją żoną - Ney zaczął tańczyć z Davim na rękach. Mały piszczał z radości.
- A czy będzie moją mamusią? - wypalił nagle. Ney odstawił go na ziemię i spojrzał na mnie.
- Davi, będę twoją taką przyszywaną mamusią. Wiesz, że nie jestem prawdziwą mamą dla ciebie - mały przybiegł do mnie i mocno przytulił.
- Ale jesteś mamusią, nieważne jaką - tym razem nie wytrzymałam i popłakałam się. Pocałowałam Daviego w policzek i wysłałam do jego pokoju. Stanęłam obok Neya i mocno wtuliłam się w niego.
- Będę mamusią - zaśmiałam się.
- Już jesteś - zauważył Ney.
- No w sumie... Ale nigdy nie myślałam, że Davi...
- Już dawno mi mówił, że widzi w tobie prawdziwą matkę.
- I mi tego nie powiedziałeś?
- Chciałem zrobić ci niespodziankę.
- Udało ci się - zaśmiałam się.
I tak teraz leci sobie nasze życie. Jako żona Neymara mam dużo przywilejów, ale jakaś zbytnia "sława" nie przejęła mojego mózgu. Staram się być normalną siostrą, żoną, matką i nie myślę o żadnych zmianach.
Teraz oficjalnie mogę się z wami pożegnać i serdecznie podziękować za czytanie mojego bloga :)
Za każdy dobry jak i zły komentarz, bo to one dają mi najwięcej motywacji :)
Dziękuję, że prawie każdego dnia, nowe osoby pisały mi na asku, że chcą być informowane o kolejnych rozdziałach :)
To jest coś! Kocham was, moi drodzy czytelnicy i mam nadzieję, że po moim urlopie, dalej będziecie :)
Łączna liczba wyświetleń
sobota, 25 października 2014
czwartek, 16 października 2014
Rozdział 9
CZYTASZ? ZOSTAW KOMENTARZ ZE SWOJĄ OPINIĄ :3
Spojrzałam lekko zszokowana na Neymara, ale w głębi duszy poczułam ulgę. Ogromną ulgę. Brazylijczyk chwycił mnie za rękę.
- Przepraszam, czy skończyliście państwo miłosną scenkę? - spytał lekarz niecierpliwie. - Przypominam, że pani rodzi.
- O faktycznie - zaśmiałam się.
- Widzę, że pani lepiej.
- Zdecydowanie - uśmiechnęłam się.
- Chwilowo. Leki niedługo przestaną działać. Siostro, proszę zabrać naszą pacjentkę na salę porodową.
Pielęgniarka zabrała mnie na salę. Neymar został w tyle i rozmawiał z lekarzem. Nie słyszałam o czym, ale miał bardzo poważną minę. Doktor tylko pokiwał głową i uścisnął dłoń piłkarza, który szybko do mnie przybiegł.
- Co się stało? - spytałam trochę przestraszona.
- Nic Lu, wszystko w porządku - pocałował mnie w czoło, ale w jego oczach dostrzegłam lęk. Lekarz miał rację. Leki przestawały pomału działać, a mi znowu dokuczał ból. Po chwili byliśmy pod salą.
- Pan zostaje - zatrzymała go pielęgniarka.
- No chyba nie - odsunął ją od siebie.
- Jest pan pewien, że chce tam wejść?
- Tak jestem - powiedział zniecierpliwiony. Pielęgniarka spojrzała na mnie, a ja tylko pokiwałam głową. Weszliśmy na salę. Razem z siostrą poszłam przebrać się w szpitalną koszulę. Całe szczęście miałam na to siły, bo raczej nie chciałam rodzić w moich ulubionych dresach. Położyłam się na fotelu i niecierpliwie czekałam na lekarza.
- Gdzie on jest...
- Spokojnie Lu, zaraz przyjdzie - Ney podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę.
- Będziesz ze mną?
- Oczywiście - uśmiechnął się. Po kilku minutach przyszedł lekarz. Spojrzał na Neymara i kiwnął do niego delikatnie głową. Później zaczęły się najgorsze godziny w życiu. Ból był nie do zniesienia. Brazylijczyk bardzo dobrze udawał twardziela, ale szybko zrobił się blady i musiał usiąść. Lekarz chciał go wyrzucić z sali, ale on kurczowo trzymał moją rękę i ostrym wzrokiem mierzył lekarza. Byłam taka zmęczona... Ból coraz bardziej mnie przytłaczał, miałam wszystkiego serdecznie dosyć.
- Ostatni raz - powiedział lekarz. Miałam nadzieję, że po raz ostatni zmuszałam się do takiego bólu. Doktor mówił prawdę. Zdyszana i cholernie zmęczona wyczekiwałam tylko jednego. Tak. Nareszcie. Płacz dziecka rozniósł się po całej porodówce. Ney szybko nabrał kolorów i otworzył szeroko oczy.
- Chłopiec - powiedział cicho. - Piękny - w jego oczach dostrzegłam łzy. Tak bardzo chciałam, żeby malec był synem Brazylijczyka... Lekarz pokazał mi małego, ale szybko go zabrał. Zerwałam się z łóżka, ale Ney zatrzymał mnie.
- Gdzie go zabieracie?
- Spokojnie, tylko na rutynowe badania.
- Połóż się - szepnął do mnie Neymar i delikatnie pocałował mnie w czoło.
- Zadzwonisz po Daniela i Marca? - kiedy wypowiedziałam jego imię zacisnął zęby. - Proszę... - wyszedł z sali, a ja odpłynęłam. Nie pamiętam co się działo. Może nawet lepiej?
Obudziłam się wypoczęta jak nigdy. Byłam już w sali szpitalnej. Koło łóżka stał Ney i Daniel. Wyostrzyłam swój wzrok i delikatnie uśmiechnęłam się do nich.
- Gdzie Isabel? - spytałam Daniela.
- Jest z Veronicą na stołówce.
- A Marc?
- Niedługo przyjedzie - odparł ponuro piłkarz.
- Jak mały?
- Śliczny i wcale nie taki mały - zaśmiał się Daniel.
- Pośpij jeszcze - powiedział Neymar.
- Nie, musimy pogadać - spojrzałam przepraszającym wzrokiem na brata. Zrozumiał to i wyszedł z sali.
- O czym Lu?
- Czy mi wybaczasz?
- Myślę, że nie ma czego wybaczać. Tęskniłem. Tak bardzo tęskniłem Lu... - podniosłam się do niego i delikatnie pocałowałam. Brakowało mi jego smaku i zapachu...
- To nigdy się nie powtórzy Ney, obiecuję...
- Wiem skarbie.
- Tak się cieszę, że w parku się spotkaliśmy...
- Fart - zaśmiał się.
- Zaopiekujesz się nami? - spytałam całkiem poważnie.
- Głupie pytanie. Wiesz, że nie potrafię bez ciebie żyć. Bez was nie potrafię.
- Kocham cię... - do sali wszedł lekarz i podał Neymarowi kopertę. Brazylijczyk szybko wyciągnął sporą sumę pieniędzy i podał doktorowi. Transakcja szybko przebiegła i piłkarz wrócił do mojego łóżka. - Co to miało być? - spytałam zszokowana.
- Gdybym mu nie zapłacił, czekalibyśmy na to z miesiąc...
- Ale na co? - głowa mnie rozbolała, próbowałam wszystko zrozumieć.
- Na to - otworzył kopertę i szybko zaczął czytać informacje zapisane na kartce. Lekko się uśmiechnął i podał mi pismo. Ominęłam rzeczy niezrozumiałe mi i spojrzałam na liczby.
" 99,9% zgodności, test pozytywny "
- Ney, co to jest?
- To? To papier, który potwierdza moją tezę - powiedział ze łzami w oczach.
- Czyli?
- To jest "nasz" syn - wyraźnie podkreślił wyraz "nasz". Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć co właśnie mi powiedział.
- Czyli...
- Jesteśmy rodzicami - zaśmiał się i mocno wtulił we mnie. Do sali weszła moja rodzinka: Daniel i Isabel niosąca małą Veronicę.
- Co się tak cieszycie? - spytał Daniel. Podałam mu kartkę z testem na ojcostwo. Szybko przeczytał informację i uśmiechnął się. - No to gratuluję - poklepał Neya po ramieniu.
- O co chodzi? - spytała Isabel.
- Neymar... - zaczęłam, ale musiałam wziąć oddech. - Neymar jest ojcem - łzy poleciały mi po policzku. Atmosfera szybko się zmieniła. Była lekka i radosna. - A co z Marciem? Niepotrzebnie przyjedzie...
- Tak...
- Neymar... Co chcesz mi powiedzieć?
- W ogóle do niego nie dzwoniłem...
- Jak to? - krzyknęłam.
- Domyślałem się wyniku i napisałem mu SMSa, że nie jest ojcem - zaśmiał się.
- Zabiję cię... - do sali wszedł lekarz i wniósł naszego synka. Zamarłam, gdy podał mi go na ręce, ale instynkt macierzyński szybko zadziałał.
- Jak go nazwiemy? - spytał Neymar.
- Może Michael? Michael Daniel dos Santos - zaśmiałam się.
- Może być - pocałował mnie w policzek. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy jak prawdziwa rodzina. W sumie... Niedługo mieliśmy być rodziną. Odetchnęłam z ulgą, że tak potoczyła się ta sytuacja.
Doczekaliście się ostatniego rozdziału :) Ciężko mi to mówić, bo naprawdę spodobał mi się ten blog...
Ale mam nadzieję, że zrozumiecie moje postępowanie. Szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła...
Brakowało mi czasu, a nie chciałam, żebyście czekali miesiąc na jeden rozdział. Poza tym, pomysły, które były na początku wypaliły się :/
Teraz planuję przerwę w pisaniu. Po epilogu na tym blogu robię sobie urlop :) Mam nadzieję, że uzbieram dużo dobrych pomysłów, które przerodzę w fajne opowiadania :)
Następny blog miał być o Alexisie, potem o Ramosie... Ale to wszystko może się jeszcze zmienić :)
Możliwe, że wszystko zacznę od nowa i do tamtych piłkarzy wrócę później :)
Spojrzałam lekko zszokowana na Neymara, ale w głębi duszy poczułam ulgę. Ogromną ulgę. Brazylijczyk chwycił mnie za rękę.
- Przepraszam, czy skończyliście państwo miłosną scenkę? - spytał lekarz niecierpliwie. - Przypominam, że pani rodzi.
- O faktycznie - zaśmiałam się.
- Widzę, że pani lepiej.
- Zdecydowanie - uśmiechnęłam się.
- Chwilowo. Leki niedługo przestaną działać. Siostro, proszę zabrać naszą pacjentkę na salę porodową.
Pielęgniarka zabrała mnie na salę. Neymar został w tyle i rozmawiał z lekarzem. Nie słyszałam o czym, ale miał bardzo poważną minę. Doktor tylko pokiwał głową i uścisnął dłoń piłkarza, który szybko do mnie przybiegł.
- Co się stało? - spytałam trochę przestraszona.
- Nic Lu, wszystko w porządku - pocałował mnie w czoło, ale w jego oczach dostrzegłam lęk. Lekarz miał rację. Leki przestawały pomału działać, a mi znowu dokuczał ból. Po chwili byliśmy pod salą.
- Pan zostaje - zatrzymała go pielęgniarka.
- No chyba nie - odsunął ją od siebie.
- Jest pan pewien, że chce tam wejść?
- Tak jestem - powiedział zniecierpliwiony. Pielęgniarka spojrzała na mnie, a ja tylko pokiwałam głową. Weszliśmy na salę. Razem z siostrą poszłam przebrać się w szpitalną koszulę. Całe szczęście miałam na to siły, bo raczej nie chciałam rodzić w moich ulubionych dresach. Położyłam się na fotelu i niecierpliwie czekałam na lekarza.
- Gdzie on jest...
- Spokojnie Lu, zaraz przyjdzie - Ney podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę.
- Będziesz ze mną?
- Oczywiście - uśmiechnął się. Po kilku minutach przyszedł lekarz. Spojrzał na Neymara i kiwnął do niego delikatnie głową. Później zaczęły się najgorsze godziny w życiu. Ból był nie do zniesienia. Brazylijczyk bardzo dobrze udawał twardziela, ale szybko zrobił się blady i musiał usiąść. Lekarz chciał go wyrzucić z sali, ale on kurczowo trzymał moją rękę i ostrym wzrokiem mierzył lekarza. Byłam taka zmęczona... Ból coraz bardziej mnie przytłaczał, miałam wszystkiego serdecznie dosyć.
- Ostatni raz - powiedział lekarz. Miałam nadzieję, że po raz ostatni zmuszałam się do takiego bólu. Doktor mówił prawdę. Zdyszana i cholernie zmęczona wyczekiwałam tylko jednego. Tak. Nareszcie. Płacz dziecka rozniósł się po całej porodówce. Ney szybko nabrał kolorów i otworzył szeroko oczy.
- Chłopiec - powiedział cicho. - Piękny - w jego oczach dostrzegłam łzy. Tak bardzo chciałam, żeby malec był synem Brazylijczyka... Lekarz pokazał mi małego, ale szybko go zabrał. Zerwałam się z łóżka, ale Ney zatrzymał mnie.
- Gdzie go zabieracie?
- Spokojnie, tylko na rutynowe badania.
- Połóż się - szepnął do mnie Neymar i delikatnie pocałował mnie w czoło.
- Zadzwonisz po Daniela i Marca? - kiedy wypowiedziałam jego imię zacisnął zęby. - Proszę... - wyszedł z sali, a ja odpłynęłam. Nie pamiętam co się działo. Może nawet lepiej?
Obudziłam się wypoczęta jak nigdy. Byłam już w sali szpitalnej. Koło łóżka stał Ney i Daniel. Wyostrzyłam swój wzrok i delikatnie uśmiechnęłam się do nich.
- Gdzie Isabel? - spytałam Daniela.
- Jest z Veronicą na stołówce.
- A Marc?
- Niedługo przyjedzie - odparł ponuro piłkarz.
- Jak mały?
- Śliczny i wcale nie taki mały - zaśmiał się Daniel.
- Pośpij jeszcze - powiedział Neymar.
- Nie, musimy pogadać - spojrzałam przepraszającym wzrokiem na brata. Zrozumiał to i wyszedł z sali.
- O czym Lu?
- Czy mi wybaczasz?
- Myślę, że nie ma czego wybaczać. Tęskniłem. Tak bardzo tęskniłem Lu... - podniosłam się do niego i delikatnie pocałowałam. Brakowało mi jego smaku i zapachu...
- To nigdy się nie powtórzy Ney, obiecuję...
- Wiem skarbie.
- Tak się cieszę, że w parku się spotkaliśmy...
- Fart - zaśmiał się.
- Zaopiekujesz się nami? - spytałam całkiem poważnie.
- Głupie pytanie. Wiesz, że nie potrafię bez ciebie żyć. Bez was nie potrafię.
- Kocham cię... - do sali wszedł lekarz i podał Neymarowi kopertę. Brazylijczyk szybko wyciągnął sporą sumę pieniędzy i podał doktorowi. Transakcja szybko przebiegła i piłkarz wrócił do mojego łóżka. - Co to miało być? - spytałam zszokowana.
- Gdybym mu nie zapłacił, czekalibyśmy na to z miesiąc...
- Ale na co? - głowa mnie rozbolała, próbowałam wszystko zrozumieć.
- Na to - otworzył kopertę i szybko zaczął czytać informacje zapisane na kartce. Lekko się uśmiechnął i podał mi pismo. Ominęłam rzeczy niezrozumiałe mi i spojrzałam na liczby.
" 99,9% zgodności, test pozytywny "
- Ney, co to jest?
- To? To papier, który potwierdza moją tezę - powiedział ze łzami w oczach.
- Czyli?
- To jest "nasz" syn - wyraźnie podkreślił wyraz "nasz". Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć co właśnie mi powiedział.
- Czyli...
- Jesteśmy rodzicami - zaśmiał się i mocno wtulił we mnie. Do sali weszła moja rodzinka: Daniel i Isabel niosąca małą Veronicę.
- Co się tak cieszycie? - spytał Daniel. Podałam mu kartkę z testem na ojcostwo. Szybko przeczytał informację i uśmiechnął się. - No to gratuluję - poklepał Neya po ramieniu.
- O co chodzi? - spytała Isabel.
- Neymar... - zaczęłam, ale musiałam wziąć oddech. - Neymar jest ojcem - łzy poleciały mi po policzku. Atmosfera szybko się zmieniła. Była lekka i radosna. - A co z Marciem? Niepotrzebnie przyjedzie...
- Tak...
- Neymar... Co chcesz mi powiedzieć?
- W ogóle do niego nie dzwoniłem...
- Jak to? - krzyknęłam.
- Domyślałem się wyniku i napisałem mu SMSa, że nie jest ojcem - zaśmiał się.
- Zabiję cię... - do sali wszedł lekarz i wniósł naszego synka. Zamarłam, gdy podał mi go na ręce, ale instynkt macierzyński szybko zadziałał.
- Jak go nazwiemy? - spytał Neymar.
- Może Michael? Michael Daniel dos Santos - zaśmiałam się.
- Może być - pocałował mnie w policzek. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy jak prawdziwa rodzina. W sumie... Niedługo mieliśmy być rodziną. Odetchnęłam z ulgą, że tak potoczyła się ta sytuacja.
Doczekaliście się ostatniego rozdziału :) Ciężko mi to mówić, bo naprawdę spodobał mi się ten blog...
Ale mam nadzieję, że zrozumiecie moje postępowanie. Szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła...
Brakowało mi czasu, a nie chciałam, żebyście czekali miesiąc na jeden rozdział. Poza tym, pomysły, które były na początku wypaliły się :/
Teraz planuję przerwę w pisaniu. Po epilogu na tym blogu robię sobie urlop :) Mam nadzieję, że uzbieram dużo dobrych pomysłów, które przerodzę w fajne opowiadania :)
Następny blog miał być o Alexisie, potem o Ramosie... Ale to wszystko może się jeszcze zmienić :)
Możliwe, że wszystko zacznę od nowa i do tamtych piłkarzy wrócę później :)
niedziela, 12 października 2014
Rozdział 8
CZYTASZ? ZOSTAW KOMENTARZ ZE SWOJĄ OPINIĄ :)
Zamknęłam się w sobie. Nie wychodziłam z domu. Chciałam umrzeć. Nawet kilka razy próbowałam z lekami czy żyletkami, ale Isabel ciągle mnie ratowała. Nie wiem tylko po co... Przeze mnie przełożyli datę ślubu, chcieli poczekać, aż się lepiej poczuję. Ale to miało już nigdy nie nastąpić. Leżałam pod kocem, gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Chwiejnym krokiem przekręciłam kluczyk i znowu położyłam się.
- Cześć skarbie - usłyszałam cichy głos Is. Nie odpowiedziałam. - Lu, może pora zacząć wszystko od nowa... - łzy podeszły mi do oczu. Odwróciłam się w stronę przyjaciółki.
- Tu nie ma czego zaczynać! Ja chcę umrzeć!
- Boże nie mów tak - przytuliła mnie mocno. Szarpałam się z nią, ale w końcu uległam jej.
- Ja go kocham... - wyłkałam w jej bluzę.
- Ale na świecie nie ma tylko jednego faceta Lu - zrobiło mi się strasznie niedobrze. Ledwo dobiegłam do łazienki. Isabel spokojnie poszła za mną i przytrzymała mi włosy. Potem przyniosła szklankę z wodą.
- Dziękuję...
- Z tobą jest coraz gorzej mała... Jesz coraz mniej, słabniesz w oczach. Jesteś strasznie blada i ledwo chodzisz.
- Ale czuję się dobrze...
- Właśnie widzę - wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła do łóżka. - Skoro tak bardzo ci na nim zależy, zadzwoń do niego.
- Nie odbierze.
- Może warto spróbować? - pocałowała mnie w czoło i wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Siedziałam chwilę i wpatrywałam się w ścianę. Zastanawiałam się, co mu powiem jak jednak odbierze. Wzięłam głęboki oddech i poszukałam wzrokiem telefonu. Leżał po drugiej stronie pokoju. Doczołgałam się do niego i drżącymi rękami wybrałam numer. Kilka sygnałów i cisza. Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze w końcu usłyszałam jego głos.
- Czego chcesz? - warknął.
- Ney - wyszeptałam cicho. Naprawdę byłam osłabiona i ledwo żywa. - Chcę porozmawiać.
- Nie mamy o czym.
- Właśnie, że mamy - ostatni wyraz wypiszczałam.
- Co ci jest? - spytał wyraźnie zmartwiony, ale szybko wziął się w garść. - Nie mamy. Ja... Ja nie chcę cię znać.
- Ney... - rozłączył się. Osunęłam się po ścianie i zaczęłam płakać. Możliwe, że to była jedyna szansa na rozmowę z nim, a ja ją zmarnowałam.
* pół roku później *
Błagam, niech to nie będzie prawda, pomyślałam. Łzy leciały mi po poliku, a ja siedziałam skulona w łazience. Otworzyłam jedno oko i rozpłakałam się jeszcze bardziej widząc dwie kreski na teście ciążowym. Byłam pewna, że coś mi jest, że jestem chora. To było najgorszą opcją. Właściwie mogłam się domyślać, że jestem w ciąży. Brzuch trochę mi urósł, ale w sumie nie tyle co na przykład Isabel. Miałam wszystkiego dosyć. Pod wpływem impulsu chwyciłam kilka żyletek, które leżały na stoliku i przyłożyłam je sobie do żył.
- Lu? Co się dzieje? - usłyszałam zmartwiony głos brata.
- Odejdź! - krzyknęłam. - Daj mi święty spokój! - zrobiłam delikatną rysę na skórze i skrzywiłam się.
- Lu! - szarpał za klamkę, ale na szczęście zamknęłam drzwi. Mogę spokojnie umierać, pomyślałam. Obok poprzedniej rany zrobiłam kolejne cięcie. Tym razem krew poleciała o wiele szybciej i w większej ilości. Daniel rozmawiał z Isabel, opracowywali plan. Ale miałam to gdzieś, kolejne cięcie. A potem? Potem okropny huk. Mój brat wyważył drzwi. Isabel szybko wbiegła do mnie i wyrzuciła mi z ręki żyletki. Daniel podniósł mnie i zabrał do pokoju. Wszystko działo się tak szybko... Biegali wokół mnie, opatrywali mi rany, a ja nic nawet nie mówiłam. Leżałam i patrzyłam w sufit.
- Co ci odwaliło?! - krzyknął Daniel. Powoli odwróciłam wzrok w jego stronę, potem spojrzałam na Is.
- Martwcie się o małą - powiedziałam. - Wasza córeczka jest najważniejsza, ja sobie poradzę.
- Popełniając samobójstwo?!
- Nie krzycz tak - powiedziałam spokojnie. - Is, powiedz mojemu bratu, żeby się uspokoił.
- Lu, dlaczego? - spytała.
- Chcesz wiedzieć dlaczego? - syknęłam i podniosłam się. Z kieszeni wyciągnęłam test ciążowy i rzuciłam go w jej kierunku. - Masz powód! - niepewnie spojrzała na Daniela, potem na test.
- To jeszcze nie jest koniec świata skarbie - powiedziała.
- Mam osiemnaście lat!
- Lu, czyje to dziecko? - spytał Daniel.
- Na pewno nie Neymara - rozpłakałam się.
- Wszystko będzie dobrze - Isabel przytuliła mnie mocno.
- Nie będzie dobrze. Nie stać mnie na wychowanie dziecka!
- Ale może ty i Marc stworzycie rodzinę...
- Muszę do niego iść - powiedziałam zdeterminowanym głosem.
- W takim stanie?! - spytał Daniel.
- Już mi lepiej - wytarłam łzę spływającą po poliku i ubrałam buty. Daniel chciał mnie powstrzymać, ale Isabel zatrzymała go. Po raz pierwszy od kilku miesięcy wyszłam na powietrze. No... Może nie tyle co na powietrze, co na jakiś dłuższy spacer niż tylko do sklepu. Dom Marca znajdował się kilka przecznic dalej niż mój dom. Po kilkunastu minutach byłam na miejscu. W głowie miałam tyle scenariuszy naszej rozmowy... Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Usłyszałam czyjś śmiech i to na pewno nie był głos mężczyzny. Drzwi otworzyła mi jakaś kobieta. Wysoka brunetka z długimi włosami.
- Żadnych ofert nie chcemy - zaśmiała się.
- Ja do Marca - powiedziałam spokojnym głosem. Kobieta spojrzała na mnie dziwnie i zawołała piłkarza.
- Znamy się? - spytał zdziwiony.
- Nie, wcale Marc.
- Czekaj czekaj, kojarzę cię... Luisa! - pstryknął palcami. - Była Neymara.
- Była dzięki tobie - zmroziłam go wzrokiem.
- Słuchaj, to był jeden raz, w ogóle to nie powinno było się zdarzyć.
- Ale zdarzyło i przychodzę z pytaniem.
- Słucham - zaśmiał się. Jego spokój bardzo mnie zestresował. W gardle poczułam ogromną gulę. Nic nie mówiąc podałam mu test. Spojrzał zdziwiony na niego. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. - Co to ma znaczyć? - wydukał. - Chcesz wyłudzić kasę?!
- Nie Marc - powiedziałam ze łzami w oczach. - Chcę tylko żebyś wiedział, że będziesz tatusiem.
- O nie nie nie... - pogroził mi palcem. - Nic z tego. Nie będę się bawił w ojca! - krzyknął.
- Marc, co to ma znaczyć? - spytała brunetka.
- Powiedz jej Marc, powiedz jak spieprzyłeś mój związek z Neymarem!
- To był tylko jeden raz... - złapał się za głowę.
- I wystarczył... - powiedziałam cicho. Brunetka podeszła do Hiszpana i uderzyła go w twarz.
- Monica! - krzyknął za nią, ale ona nawet się nie odwróciła. - Co narobiłaś?! W ogóle po co tu przyszłaś?
- Marc, nie denerwuj się. Teraz to ja spieprzyłam ci część życia - powiedziałam spokojnie i dotknęłam jego gorący od uderzenia policzek. - Mam nadzieję, że będziesz choć odrobinę cierpiał tak jak ja - odeszłam. Tak po prostu. Nie prosząc go o pieniądze czy o bycie ojcem.
- Co chcesz zrobić z dzieckiem? - spytał.
- Urodzić. I wychować, a przynajmniej starać się.
- Luisa, ja nie chcę... Ja nie jestem gotowy na to, przykro mi...
- Mi też Marc, mi też... - łza popłynęła mi po policzku, ale wzięłam się w garść. Nie mogłam przecież pokazywać mu swojej słabości. Rozryczałam się dopiero, gdy z horyzontu zniknął mi dom Hiszpana. Kierunek mojego dalszego spaceru był oczywisty. Park niedaleko mojego domu to idealne miejsce na płacz. Usiadłam na naszej ławce, to znaczy na mojej i Neymara. Tyle razy tu przychodziliśmy, a teraz? Teraz tego nie ma. Łzy płynęły potwornym, nieprzerwanym strumieniem po polikach. Zaczęłam szukać chusteczek w torebce, ale nie znalazłam ich. Nagle przed twarzą zobaczyłam jedną paczkę. Wzięłam kilka i dopiero po chwili poczułam zapach. Ten zapach. Tylko jedna osoba używała takich chusteczek. Wstałam niepewnie i podniosłam wzrok.
- Zmieniłaś się - przede mną stał Neymar. We własnej osobie. Spojrzał na mój brzuch i otworzył szeroko oczy. - O... To tatuś pewnie jest zadowolony.
- Nie bądź większym skur... - nie potrafiłam. Tak bardzo chciałam coś złego o nim powiedzieć, ale nie potrafiłam. - Dziecko nie będzie miało tatusia.
- Przepraszam. Serio... - widziałam w jego oczach tęsknotę i ból.
- Miałeś prawo - westchnęłam. - Marc nie chce go, będę musiała sama je wychowywać.
- Kiedy się dowiedziałaś?
- O ciąży? Dzisiaj - zaśmiałam się ponuro. - Ale już dawno to podejrzewałam.
- Który miesiąc?
- Z tego wszystkiego wynika, że ósmy...
- Nie widać - zaśmiał się ponuro.
- Może i lepiej - matko, jak ja go kochałam... - Jak Davi? - spytałam powstrzymując łzy.
- Tęskni... Jak ja - dopowiedział cicho, a ja poczułam ogromny ból. Świat zawirował, a ja upadłam. Prawie. Refleks Neymara był przydatny. - Co się dzieje? - spytał zestresowany.
- Chyba nie chcę wiedzieć... - powiedziałam cicho, a potem krzyknęłam. Neymar bez wahania zaniósł mnie do samochodu. Kierunek był oczywisty - szpital. Zapewne Brazylijczyk złamał większość zasad i nawet spowodowałby wypadek, gdyby nie refleks kierowcy drugiego auta. - Zwolnij - powiedziałam cicho.
- Nie ma mowy - powiedział zdeterminowany. Właściwie w głębi duszy dziękowałam mu, że jechał szybko. Po chwili byliśmy pod szpitalem. Szybko zabrał mnie na ręce i wbiegł do szpitala. - Lekarza! - krzyknął. Załoga szpitala zabrała mnie od Neymara, który próbował dostać się do mnie.
- Coś pani dolega?
- Chyba pan widzi, że boli mnie jak cholera! - syknęłam. - Jestem w ciąży!
- Który miesiąc?
- Chyba ósmy... - mina lekarza była dziwna, ale tylko tyle pamiętam, bo lekarka dała mi dużą ilość środków bólowych. - Czy on może jechać ze mną? - spytałam pół przytomna.
- Kim jest? - spytał lekarz.
- Jestem jej... - Neymar szybko przybiegł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. - Jestem jej narzeczonym.
W końcu napisałam przedostatni rozdział :) Mam nadzieję, że się podobał :D
Jeśli czytacie, to skomentujcie :)
Zamknęłam się w sobie. Nie wychodziłam z domu. Chciałam umrzeć. Nawet kilka razy próbowałam z lekami czy żyletkami, ale Isabel ciągle mnie ratowała. Nie wiem tylko po co... Przeze mnie przełożyli datę ślubu, chcieli poczekać, aż się lepiej poczuję. Ale to miało już nigdy nie nastąpić. Leżałam pod kocem, gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Chwiejnym krokiem przekręciłam kluczyk i znowu położyłam się.
- Cześć skarbie - usłyszałam cichy głos Is. Nie odpowiedziałam. - Lu, może pora zacząć wszystko od nowa... - łzy podeszły mi do oczu. Odwróciłam się w stronę przyjaciółki.
- Tu nie ma czego zaczynać! Ja chcę umrzeć!
- Boże nie mów tak - przytuliła mnie mocno. Szarpałam się z nią, ale w końcu uległam jej.
- Ja go kocham... - wyłkałam w jej bluzę.
- Ale na świecie nie ma tylko jednego faceta Lu - zrobiło mi się strasznie niedobrze. Ledwo dobiegłam do łazienki. Isabel spokojnie poszła za mną i przytrzymała mi włosy. Potem przyniosła szklankę z wodą.
- Dziękuję...
- Z tobą jest coraz gorzej mała... Jesz coraz mniej, słabniesz w oczach. Jesteś strasznie blada i ledwo chodzisz.
- Ale czuję się dobrze...
- Właśnie widzę - wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła do łóżka. - Skoro tak bardzo ci na nim zależy, zadzwoń do niego.
- Nie odbierze.
- Może warto spróbować? - pocałowała mnie w czoło i wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Siedziałam chwilę i wpatrywałam się w ścianę. Zastanawiałam się, co mu powiem jak jednak odbierze. Wzięłam głęboki oddech i poszukałam wzrokiem telefonu. Leżał po drugiej stronie pokoju. Doczołgałam się do niego i drżącymi rękami wybrałam numer. Kilka sygnałów i cisza. Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze w końcu usłyszałam jego głos.
- Czego chcesz? - warknął.
- Ney - wyszeptałam cicho. Naprawdę byłam osłabiona i ledwo żywa. - Chcę porozmawiać.
- Nie mamy o czym.
- Właśnie, że mamy - ostatni wyraz wypiszczałam.
- Co ci jest? - spytał wyraźnie zmartwiony, ale szybko wziął się w garść. - Nie mamy. Ja... Ja nie chcę cię znać.
- Ney... - rozłączył się. Osunęłam się po ścianie i zaczęłam płakać. Możliwe, że to była jedyna szansa na rozmowę z nim, a ja ją zmarnowałam.
* pół roku później *
Błagam, niech to nie będzie prawda, pomyślałam. Łzy leciały mi po poliku, a ja siedziałam skulona w łazience. Otworzyłam jedno oko i rozpłakałam się jeszcze bardziej widząc dwie kreski na teście ciążowym. Byłam pewna, że coś mi jest, że jestem chora. To było najgorszą opcją. Właściwie mogłam się domyślać, że jestem w ciąży. Brzuch trochę mi urósł, ale w sumie nie tyle co na przykład Isabel. Miałam wszystkiego dosyć. Pod wpływem impulsu chwyciłam kilka żyletek, które leżały na stoliku i przyłożyłam je sobie do żył.
- Lu? Co się dzieje? - usłyszałam zmartwiony głos brata.
- Odejdź! - krzyknęłam. - Daj mi święty spokój! - zrobiłam delikatną rysę na skórze i skrzywiłam się.
- Lu! - szarpał za klamkę, ale na szczęście zamknęłam drzwi. Mogę spokojnie umierać, pomyślałam. Obok poprzedniej rany zrobiłam kolejne cięcie. Tym razem krew poleciała o wiele szybciej i w większej ilości. Daniel rozmawiał z Isabel, opracowywali plan. Ale miałam to gdzieś, kolejne cięcie. A potem? Potem okropny huk. Mój brat wyważył drzwi. Isabel szybko wbiegła do mnie i wyrzuciła mi z ręki żyletki. Daniel podniósł mnie i zabrał do pokoju. Wszystko działo się tak szybko... Biegali wokół mnie, opatrywali mi rany, a ja nic nawet nie mówiłam. Leżałam i patrzyłam w sufit.
- Co ci odwaliło?! - krzyknął Daniel. Powoli odwróciłam wzrok w jego stronę, potem spojrzałam na Is.
- Martwcie się o małą - powiedziałam. - Wasza córeczka jest najważniejsza, ja sobie poradzę.
- Popełniając samobójstwo?!
- Nie krzycz tak - powiedziałam spokojnie. - Is, powiedz mojemu bratu, żeby się uspokoił.
- Lu, dlaczego? - spytała.
- Chcesz wiedzieć dlaczego? - syknęłam i podniosłam się. Z kieszeni wyciągnęłam test ciążowy i rzuciłam go w jej kierunku. - Masz powód! - niepewnie spojrzała na Daniela, potem na test.
- To jeszcze nie jest koniec świata skarbie - powiedziała.
- Mam osiemnaście lat!
- Lu, czyje to dziecko? - spytał Daniel.
- Na pewno nie Neymara - rozpłakałam się.
- Wszystko będzie dobrze - Isabel przytuliła mnie mocno.
- Nie będzie dobrze. Nie stać mnie na wychowanie dziecka!
- Ale może ty i Marc stworzycie rodzinę...
- Muszę do niego iść - powiedziałam zdeterminowanym głosem.
- W takim stanie?! - spytał Daniel.
- Już mi lepiej - wytarłam łzę spływającą po poliku i ubrałam buty. Daniel chciał mnie powstrzymać, ale Isabel zatrzymała go. Po raz pierwszy od kilku miesięcy wyszłam na powietrze. No... Może nie tyle co na powietrze, co na jakiś dłuższy spacer niż tylko do sklepu. Dom Marca znajdował się kilka przecznic dalej niż mój dom. Po kilkunastu minutach byłam na miejscu. W głowie miałam tyle scenariuszy naszej rozmowy... Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Usłyszałam czyjś śmiech i to na pewno nie był głos mężczyzny. Drzwi otworzyła mi jakaś kobieta. Wysoka brunetka z długimi włosami.
- Żadnych ofert nie chcemy - zaśmiała się.
- Ja do Marca - powiedziałam spokojnym głosem. Kobieta spojrzała na mnie dziwnie i zawołała piłkarza.
- Znamy się? - spytał zdziwiony.
- Nie, wcale Marc.
- Czekaj czekaj, kojarzę cię... Luisa! - pstryknął palcami. - Była Neymara.
- Była dzięki tobie - zmroziłam go wzrokiem.
- Słuchaj, to był jeden raz, w ogóle to nie powinno było się zdarzyć.
- Ale zdarzyło i przychodzę z pytaniem.
- Słucham - zaśmiał się. Jego spokój bardzo mnie zestresował. W gardle poczułam ogromną gulę. Nic nie mówiąc podałam mu test. Spojrzał zdziwiony na niego. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. - Co to ma znaczyć? - wydukał. - Chcesz wyłudzić kasę?!
- Nie Marc - powiedziałam ze łzami w oczach. - Chcę tylko żebyś wiedział, że będziesz tatusiem.
- O nie nie nie... - pogroził mi palcem. - Nic z tego. Nie będę się bawił w ojca! - krzyknął.
- Marc, co to ma znaczyć? - spytała brunetka.
- Powiedz jej Marc, powiedz jak spieprzyłeś mój związek z Neymarem!
- To był tylko jeden raz... - złapał się za głowę.
- I wystarczył... - powiedziałam cicho. Brunetka podeszła do Hiszpana i uderzyła go w twarz.
- Monica! - krzyknął za nią, ale ona nawet się nie odwróciła. - Co narobiłaś?! W ogóle po co tu przyszłaś?
- Marc, nie denerwuj się. Teraz to ja spieprzyłam ci część życia - powiedziałam spokojnie i dotknęłam jego gorący od uderzenia policzek. - Mam nadzieję, że będziesz choć odrobinę cierpiał tak jak ja - odeszłam. Tak po prostu. Nie prosząc go o pieniądze czy o bycie ojcem.
- Co chcesz zrobić z dzieckiem? - spytał.
- Urodzić. I wychować, a przynajmniej starać się.
- Luisa, ja nie chcę... Ja nie jestem gotowy na to, przykro mi...
- Mi też Marc, mi też... - łza popłynęła mi po policzku, ale wzięłam się w garść. Nie mogłam przecież pokazywać mu swojej słabości. Rozryczałam się dopiero, gdy z horyzontu zniknął mi dom Hiszpana. Kierunek mojego dalszego spaceru był oczywisty. Park niedaleko mojego domu to idealne miejsce na płacz. Usiadłam na naszej ławce, to znaczy na mojej i Neymara. Tyle razy tu przychodziliśmy, a teraz? Teraz tego nie ma. Łzy płynęły potwornym, nieprzerwanym strumieniem po polikach. Zaczęłam szukać chusteczek w torebce, ale nie znalazłam ich. Nagle przed twarzą zobaczyłam jedną paczkę. Wzięłam kilka i dopiero po chwili poczułam zapach. Ten zapach. Tylko jedna osoba używała takich chusteczek. Wstałam niepewnie i podniosłam wzrok.
- Zmieniłaś się - przede mną stał Neymar. We własnej osobie. Spojrzał na mój brzuch i otworzył szeroko oczy. - O... To tatuś pewnie jest zadowolony.
- Nie bądź większym skur... - nie potrafiłam. Tak bardzo chciałam coś złego o nim powiedzieć, ale nie potrafiłam. - Dziecko nie będzie miało tatusia.
- Przepraszam. Serio... - widziałam w jego oczach tęsknotę i ból.
- Miałeś prawo - westchnęłam. - Marc nie chce go, będę musiała sama je wychowywać.
- Kiedy się dowiedziałaś?
- O ciąży? Dzisiaj - zaśmiałam się ponuro. - Ale już dawno to podejrzewałam.
- Który miesiąc?
- Z tego wszystkiego wynika, że ósmy...
- Nie widać - zaśmiał się ponuro.
- Może i lepiej - matko, jak ja go kochałam... - Jak Davi? - spytałam powstrzymując łzy.
- Tęskni... Jak ja - dopowiedział cicho, a ja poczułam ogromny ból. Świat zawirował, a ja upadłam. Prawie. Refleks Neymara był przydatny. - Co się dzieje? - spytał zestresowany.
- Chyba nie chcę wiedzieć... - powiedziałam cicho, a potem krzyknęłam. Neymar bez wahania zaniósł mnie do samochodu. Kierunek był oczywisty - szpital. Zapewne Brazylijczyk złamał większość zasad i nawet spowodowałby wypadek, gdyby nie refleks kierowcy drugiego auta. - Zwolnij - powiedziałam cicho.
- Nie ma mowy - powiedział zdeterminowany. Właściwie w głębi duszy dziękowałam mu, że jechał szybko. Po chwili byliśmy pod szpitalem. Szybko zabrał mnie na ręce i wbiegł do szpitala. - Lekarza! - krzyknął. Załoga szpitala zabrała mnie od Neymara, który próbował dostać się do mnie.
- Coś pani dolega?
- Chyba pan widzi, że boli mnie jak cholera! - syknęłam. - Jestem w ciąży!
- Który miesiąc?
- Chyba ósmy... - mina lekarza była dziwna, ale tylko tyle pamiętam, bo lekarka dała mi dużą ilość środków bólowych. - Czy on może jechać ze mną? - spytałam pół przytomna.
- Kim jest? - spytał lekarz.
- Jestem jej... - Neymar szybko przybiegł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. - Jestem jej narzeczonym.
W końcu napisałam przedostatni rozdział :) Mam nadzieję, że się podobał :D
Jeśli czytacie, to skomentujcie :)
piątek, 3 października 2014
Rozdział 7
CZYTASZ? ZOSTAW KOMENTARZ ZE SWOJĄ OPINIĄ :)
Obudziłam się wyspana jak nigdy. Spojrzałam na zegarek i zdziwiona zerwałam się z łóżka. Spałam 16 godzin... Poszłam się umyć i szybko wróciłam do pokoju. Chwycił telefon i sprawdziłam, czy nikt czasem do mnie nie dzwonił. 3 nieodebrane połączenia od Neymara... No tak... Nie odezwałam się słowem od wczorajszego popołudnia. Zadzwonię do niego później, pomyślałam i wybrałam zupełnie inny numer. Po kilku sygnałach usłyszałam jego głos...
- Cześć piękna - wymruczał do słuchawki. Zrobiło mi się gorąco, ale szybko się ogarnęłam.
- Marc... Musimy pogadać.
- Właśnie to robimy kotku.
- Nie przez telefon. Wpadniesz do Neya?
- Oczywiście - szybko odpowiedział. Założyłam stary dres i zeszłam do kuchni. Na stole leżała kartka. Bez problemu rozpoznałam pismo brata. W końcu pisał tak paskudnie, że aż wstyd.
"Lu, idziemy pozałatwiać wszystkie najważniejsze sprawy związane ze ślubem, do tego idziemy do ginekologa. Będziemy wieczorem. Bądź grzeczna, całuję"
Westchnęłam głośno i zaparzyłam sobie kawę. Ogarnęłam trochę kuchnię i wyszłam z domu brata i poszłam do domu chłopaka. Wiedziałam, że nie będzie go na miejscu, miał wizytę u dentysty. Po kilku minutach zobaczyłam Marca z ogromnym bukietem róż. Jęknęłam i podeszłam do niego. Przestraszył się mnie.
- Matko, skąd ty się tu wzięłaś? - zaśmiał się.
- Mało ważne, chodź - zaprowadziłam go do domu. Wręczył mi kwiaty i usiadł na kanapie. Zaniosłam bukiet do kuchni i wstawiłam go do wazonu. Do szklanki nalałam soku i wróciłam do salonu.
- O czym chciałaś pogadać? - spytał.
- O nas...
- Cieszę się. Podjęłaś decyzję? - był pewien swego. Niestety.
- Chcę być z Neymarem, nie z tobą - łza poleciała mi po poliku. Stałam teraz odwrócona do Marca plecami, ale mogłam się domyśleć, że był wyraźnie zawiedziony.
- Jesteś pewna? - przerwał niekończącą się ciszę.
- Chyba... Tak - powiedziałam pewniej niż czułam. Usłyszałam, że nagle zerwał się z kanapy i szybko podszedł do mnie. Chwycił mnie za nadgarstki i zmusił, żebym odwróciła się w jego stronę. - Za bardzo go kocham...
- A ja?
- Co ty? - spojrzałam na niego zdziwiona.
- Nic do mnie nie czujesz?
- Przy tobie czuję się bezpieczna...
- No właśnie!
- Ale przy Neyu kochana... - pocałował mnie. Delikatnie, namiętnie... Rozpływałam się pod wpływem jego pocałunku... A on to wykorzystał. Chwycił mnie w talii i pogłębił pocałunek. Zapomniałam o całym świecie. Marc zdjął moją bluzę od dresów i zaniósł mnie do sypialni. Położył mnie delikatnie na łóżku, a ja tylko spokojnie zamknęłam oczy i pozwoliłam mu robić swoje. Zdjął ze mnie dresy, potem sam się rozebrał. Całował każdą część mojego ciała, a ja drżałam za każdym razem gdy jego oddech łaskotał moją skórę. Potem poczułam ból. O wiele mniejszy niż za pierwszym razem, ale jednak ból. Na całe szczęście malał z każdą chwilę. Po pewnym czasie rozkosz i ból przerodził się w najpiękniejsze uczucie. Marc opadł na poduszkę obok mnie i pogładził mnie po poliku, a ja zasnęłam. Miałam piękny sen... Cała nasza trójka rozumie tę sytuację i chłopacy są ze mną na zmianę. Sen był taki realistyczny... A zwłaszcza stłumiony krzyk Neymara.
- Kurwa nie wierzę! - otworzyłam powoli oczy i spojrzałam na postać stojącą w drzwiach - Neymar... Potem mój wzrok przesunął się na leżącego obok mnie Marca. Szybko zaskoczyłam o co chodzi i otworzyłam szeroko oczy.
- Ney, to nie tak jak myślisz... - zaczęłam. Gadka każdego przyłapanego... Przeszedł obok mnie i chwycił za gardło Hiszpana. Szybko się ocknął i zaczął dusić. - Ney nie...
- Zamknij się dziwko! - krzyknął i z całej siły uderzył "przyjaciela" w twarz. Łzy płynęły mi powolnym strumykiem po polikach. Neymar nie oszczędzał się. Na jego dłoni zobaczyłam krew i o dziwo nie Marca, ale samego Brazylijczyka. Kiedy twarz Hiszpana przestała przypominać jego twarz, a stała się zakrwawionym elementem ciała, Ney podniósł się i złowrogim spojrzeniem zmierzył mnie. Zdążyłam się szybko ubrać. - Bartra! Taki z ciebie przyjaciel?! Odradzałeś mi ją, bo sam chciałeś mieć Luisę! Wynoś się z mojego domu!
- Ney - zadławił się własną krwią.
- Jesteś nikim. Właśnie skończyłeś swoją karierę w Barcelonie! Już ja tego dopilnuję! - rzucił w stronę Marca koszulkę. Gdy Hiszpan włożył ją na siebie, Brazylijczyk błyskawicznie wyrzucił go z pokoju. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Zjechałam po ścianie na podłogę. Przysunęłam kolana pod brodę i cicho łkałam. Neymar usiadł na łóżku i zaczął płakać.
- Ney - szlochnęłam.
- Zamknij się! - wydarł się na mnie.
- Daj mi chociaż coś wytłumaczyć...
- Co tu jeszcze tłumaczyć? Przespałaś się z moim byłym przyjacielem! Zachowałaś się jak Bruna! Tsa, nawet gorzej!
- To nie tak!
- To po co on tu dzisiaj był?
- Wyjaśniałam mu, że nie możemy być razem, bo kocham ciebie!
- Wyjdź i nie wracaj. Kiedy pojadę po Daviego będziesz mogła się spakować. Zostaw klucze przy skrzynce i nie wracaj tu... - powiedział cicho. Wyraźnie się uspokoił.
- Ney ja...
- Powiedziałem, że masz tutaj nie wracać! Z nami koniec! - wstał i wyszedł z domu, a mi nie pozostało nic innego jak zabrać swoje rzeczy. Ze łzami w oczach wyciągałam ubrania z wielkiej szafy. Gdy zabrałam wszystko, rozejrzałam się uważnie po domu Neymara. Po raz ostatni. Zamknęłam za sobą drzwi, klucz położyłam koło skrzynki i wróciłam do domu brata. Potem zrobiłam najgorszą możliwą rzecz. Chwyciłam butelkę z wódką, która leżała sobie w barku. Odkręciłam powoli ją i do moich nozdrzy dotarł znienawidzony smród. Przełknęłam głośno ślinę i pociągnęłam duży łyk alkoholu. Zakrztusiłam się, ale zdołałam przełknąć. Czułam jak pali mnie przełyk, ale z każdą sekundą podobało mi się to coraz bardziej. Poszłam do swojego pokoju ciągle łykając kolejne dawki wódki. Wypiłam może pół butelki jak odleciałam. Dosłownie. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, dopóki nie obudził mnie znajomy głos Isabel.
- Matko boska Lu! - krzyknęła. W drzwiach zobaczyłam brata. Wyraźnie był zniesmaczony moim widokiem. Doskonale pamiętaliśmy, jak rodzice pili w domu. Nie tak często jak alkoholicy, ale jak się napili, to do nietrzeźwości. Szybko wyszedł, ale na całe szczęście została ze mną Isabel.
- Jaaaa - próbowałam coś powiedzieć, ale zrobiło mi się niedobrze. Pobiegłam do łazienki i zaczęłam wymiotować. Po raz pierwszy i ostatni upiłam się. Kiedy poczułam się lepiej wróciłam do swojego pokoju. Is siedziała na łóżku.
- Co się stało skarbie - pogłaskała mnie po głowie.
- Jaa nie esteeem skarbem. Jestem dziwką! - krzyknęłam.
- Co ty wygadujesz?!
- Dzisiaaj zdradziiam Neya... Z Marciem, który teaz wygląda akk pół dupy zza krzaka - zaśmiałam się.
- Boże... - Is zakryła sobie usta dłonią. Bez słowa przytuliła mnie. - Czy to definitywny koniec? - spytała ze łzami w oczach. Kiwnęłam potwierdzająco głową i wtuliłam się w "siostrę".
Podjęłam ważne decyzje w sprawie tego bloga. Otóż.. Skracam go do minimalnych rozmiarów. Prawdopodobnie będą jeszcze 2 rozdziały i epilog. Powód?
Żadnych nowych pomysłów, mało czasu na pisanie, ogólnie bajzel w życiu xD
Obudziłam się wyspana jak nigdy. Spojrzałam na zegarek i zdziwiona zerwałam się z łóżka. Spałam 16 godzin... Poszłam się umyć i szybko wróciłam do pokoju. Chwycił telefon i sprawdziłam, czy nikt czasem do mnie nie dzwonił. 3 nieodebrane połączenia od Neymara... No tak... Nie odezwałam się słowem od wczorajszego popołudnia. Zadzwonię do niego później, pomyślałam i wybrałam zupełnie inny numer. Po kilku sygnałach usłyszałam jego głos...
- Cześć piękna - wymruczał do słuchawki. Zrobiło mi się gorąco, ale szybko się ogarnęłam.
- Marc... Musimy pogadać.
- Właśnie to robimy kotku.
- Nie przez telefon. Wpadniesz do Neya?
- Oczywiście - szybko odpowiedział. Założyłam stary dres i zeszłam do kuchni. Na stole leżała kartka. Bez problemu rozpoznałam pismo brata. W końcu pisał tak paskudnie, że aż wstyd.
"Lu, idziemy pozałatwiać wszystkie najważniejsze sprawy związane ze ślubem, do tego idziemy do ginekologa. Będziemy wieczorem. Bądź grzeczna, całuję"
Westchnęłam głośno i zaparzyłam sobie kawę. Ogarnęłam trochę kuchnię i wyszłam z domu brata i poszłam do domu chłopaka. Wiedziałam, że nie będzie go na miejscu, miał wizytę u dentysty. Po kilku minutach zobaczyłam Marca z ogromnym bukietem róż. Jęknęłam i podeszłam do niego. Przestraszył się mnie.
- Matko, skąd ty się tu wzięłaś? - zaśmiał się.
- Mało ważne, chodź - zaprowadziłam go do domu. Wręczył mi kwiaty i usiadł na kanapie. Zaniosłam bukiet do kuchni i wstawiłam go do wazonu. Do szklanki nalałam soku i wróciłam do salonu.
- O czym chciałaś pogadać? - spytał.
- O nas...
- Cieszę się. Podjęłaś decyzję? - był pewien swego. Niestety.
- Chcę być z Neymarem, nie z tobą - łza poleciała mi po poliku. Stałam teraz odwrócona do Marca plecami, ale mogłam się domyśleć, że był wyraźnie zawiedziony.
- Jesteś pewna? - przerwał niekończącą się ciszę.
- Chyba... Tak - powiedziałam pewniej niż czułam. Usłyszałam, że nagle zerwał się z kanapy i szybko podszedł do mnie. Chwycił mnie za nadgarstki i zmusił, żebym odwróciła się w jego stronę. - Za bardzo go kocham...
- A ja?
- Co ty? - spojrzałam na niego zdziwiona.
- Nic do mnie nie czujesz?
- Przy tobie czuję się bezpieczna...
- No właśnie!
- Ale przy Neyu kochana... - pocałował mnie. Delikatnie, namiętnie... Rozpływałam się pod wpływem jego pocałunku... A on to wykorzystał. Chwycił mnie w talii i pogłębił pocałunek. Zapomniałam o całym świecie. Marc zdjął moją bluzę od dresów i zaniósł mnie do sypialni. Położył mnie delikatnie na łóżku, a ja tylko spokojnie zamknęłam oczy i pozwoliłam mu robić swoje. Zdjął ze mnie dresy, potem sam się rozebrał. Całował każdą część mojego ciała, a ja drżałam za każdym razem gdy jego oddech łaskotał moją skórę. Potem poczułam ból. O wiele mniejszy niż za pierwszym razem, ale jednak ból. Na całe szczęście malał z każdą chwilę. Po pewnym czasie rozkosz i ból przerodził się w najpiękniejsze uczucie. Marc opadł na poduszkę obok mnie i pogładził mnie po poliku, a ja zasnęłam. Miałam piękny sen... Cała nasza trójka rozumie tę sytuację i chłopacy są ze mną na zmianę. Sen był taki realistyczny... A zwłaszcza stłumiony krzyk Neymara.
- Kurwa nie wierzę! - otworzyłam powoli oczy i spojrzałam na postać stojącą w drzwiach - Neymar... Potem mój wzrok przesunął się na leżącego obok mnie Marca. Szybko zaskoczyłam o co chodzi i otworzyłam szeroko oczy.
- Ney, to nie tak jak myślisz... - zaczęłam. Gadka każdego przyłapanego... Przeszedł obok mnie i chwycił za gardło Hiszpana. Szybko się ocknął i zaczął dusić. - Ney nie...
- Zamknij się dziwko! - krzyknął i z całej siły uderzył "przyjaciela" w twarz. Łzy płynęły mi powolnym strumykiem po polikach. Neymar nie oszczędzał się. Na jego dłoni zobaczyłam krew i o dziwo nie Marca, ale samego Brazylijczyka. Kiedy twarz Hiszpana przestała przypominać jego twarz, a stała się zakrwawionym elementem ciała, Ney podniósł się i złowrogim spojrzeniem zmierzył mnie. Zdążyłam się szybko ubrać. - Bartra! Taki z ciebie przyjaciel?! Odradzałeś mi ją, bo sam chciałeś mieć Luisę! Wynoś się z mojego domu!
- Ney - zadławił się własną krwią.
- Jesteś nikim. Właśnie skończyłeś swoją karierę w Barcelonie! Już ja tego dopilnuję! - rzucił w stronę Marca koszulkę. Gdy Hiszpan włożył ją na siebie, Brazylijczyk błyskawicznie wyrzucił go z pokoju. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Zjechałam po ścianie na podłogę. Przysunęłam kolana pod brodę i cicho łkałam. Neymar usiadł na łóżku i zaczął płakać.
- Ney - szlochnęłam.
- Zamknij się! - wydarł się na mnie.
- Daj mi chociaż coś wytłumaczyć...
- Co tu jeszcze tłumaczyć? Przespałaś się z moim byłym przyjacielem! Zachowałaś się jak Bruna! Tsa, nawet gorzej!
- To nie tak!
- To po co on tu dzisiaj był?
- Wyjaśniałam mu, że nie możemy być razem, bo kocham ciebie!
- Wyjdź i nie wracaj. Kiedy pojadę po Daviego będziesz mogła się spakować. Zostaw klucze przy skrzynce i nie wracaj tu... - powiedział cicho. Wyraźnie się uspokoił.
- Ney ja...
- Powiedziałem, że masz tutaj nie wracać! Z nami koniec! - wstał i wyszedł z domu, a mi nie pozostało nic innego jak zabrać swoje rzeczy. Ze łzami w oczach wyciągałam ubrania z wielkiej szafy. Gdy zabrałam wszystko, rozejrzałam się uważnie po domu Neymara. Po raz ostatni. Zamknęłam za sobą drzwi, klucz położyłam koło skrzynki i wróciłam do domu brata. Potem zrobiłam najgorszą możliwą rzecz. Chwyciłam butelkę z wódką, która leżała sobie w barku. Odkręciłam powoli ją i do moich nozdrzy dotarł znienawidzony smród. Przełknęłam głośno ślinę i pociągnęłam duży łyk alkoholu. Zakrztusiłam się, ale zdołałam przełknąć. Czułam jak pali mnie przełyk, ale z każdą sekundą podobało mi się to coraz bardziej. Poszłam do swojego pokoju ciągle łykając kolejne dawki wódki. Wypiłam może pół butelki jak odleciałam. Dosłownie. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, dopóki nie obudził mnie znajomy głos Isabel.
- Matko boska Lu! - krzyknęła. W drzwiach zobaczyłam brata. Wyraźnie był zniesmaczony moim widokiem. Doskonale pamiętaliśmy, jak rodzice pili w domu. Nie tak często jak alkoholicy, ale jak się napili, to do nietrzeźwości. Szybko wyszedł, ale na całe szczęście została ze mną Isabel.
- Jaaaa - próbowałam coś powiedzieć, ale zrobiło mi się niedobrze. Pobiegłam do łazienki i zaczęłam wymiotować. Po raz pierwszy i ostatni upiłam się. Kiedy poczułam się lepiej wróciłam do swojego pokoju. Is siedziała na łóżku.
- Co się stało skarbie - pogłaskała mnie po głowie.
- Jaa nie esteeem skarbem. Jestem dziwką! - krzyknęłam.
- Co ty wygadujesz?!
- Dzisiaaj zdradziiam Neya... Z Marciem, który teaz wygląda akk pół dupy zza krzaka - zaśmiałam się.
- Boże... - Is zakryła sobie usta dłonią. Bez słowa przytuliła mnie. - Czy to definitywny koniec? - spytała ze łzami w oczach. Kiwnęłam potwierdzająco głową i wtuliłam się w "siostrę".
Podjęłam ważne decyzje w sprawie tego bloga. Otóż.. Skracam go do minimalnych rozmiarów. Prawdopodobnie będą jeszcze 2 rozdziały i epilog. Powód?
Żadnych nowych pomysłów, mało czasu na pisanie, ogólnie bajzel w życiu xD
Subskrybuj:
Posty (Atom)